Forum www.bleachteam.fora.pl Strona Główna

 [One - shoot] Fascynacja i koszmar

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Nova
Arrancar



Dołączył: 17 Kwi 2011
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/10

PostWysłany: Wto 21:58, 16 Sie 2011    Temat postu: [One - shoot] Fascynacja i koszmar

Manga/Anime: Bleach
Postacie: Kurosaki Ichigo
Od Autorki: Totalny bezsens i tyle, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Akkuś, na Twoje życzenie xp

Zasypia w mroku,
Zasypia w nas,
Usypia duszę,
Okrywa nas...


Ciemność zasnuła świat przenikliwą powłoką swojej nieczystości i mocy, która odbiera spokój i radość. Upstrzone świetlistymi punkcikami niebo tworzyło mapę przyszłego życia w chwale lub hańbie. Natomiast będący na środku tej mrocznej przestrzeni Księżyc, ukazujący się w całej swojej krasie, napełniał serca okolicznych mieszkańców trwogą i niepokojem. Bali się, to prawda. Pełnia niosła ze sobą zbliżające się zagrożenie i czającą gdzieś w ukryciu postać. Ludzie wyczekiwali go, wiedząc o jego niechybnym przybyciu. Chcieli mieć to już za sobą, odetchnąć z ulgą i liczyć na to, że nie wróci. Po prostu, pragnęli całym sercem, aby ta rzeź w końcu się rozpoczęła.
W powietrzu wyczuwało się jakieś napięcie, a panująca dookoła cisza była, aż nazbyt realna, by w nią nie wierzyć. To przypominało nadejście burzy, która rzeczywiście zamierzała nadejść i pędziła wprost na nich.
Niedosłyszalne kroki po suchej, oblanej atramentową barwą ziemi. Szelest, powiewającego na wietrze płaszcza. Uważne, lśniące w ciemności oczy drapieżnika, rejestrujące każdy podejrzany ruch. Skryta za ogromnym kapturem twarz, zionąca na otaczającą przyrodę swoją tajemniczością, mrocznością i złem. Tak strasznym, że wywołującym wśród najwrażliwszych, podatnych na czyjś ból osób niepohamowany smutek i pojedyncze krople łez. To zło niosło ze sobą ból i cierpienie, którego nie mogło czuć.
Szedł prosto po suchej, obsypanej piaskiem i żwirem, twardej jałowej ziemi. Omijał wolnostojące pojedyncze domki, wystające z gleby niczym grzyby. Był to bardzo rozrzedzony, ale zarazem bogaty w ludzi obszar pełen ledwo wyczuwalnej energii. Uśmiechnął się pod nosem, mrucząc słowa zachwytu nad tym „cudeńkiem”. To było miejsce, w którym śmiało mógł się wyszaleć i zabawić, słysząc przeraźliwie piskliwe krzyki kobiet i dzieci, czasami nawet mężczyzn. Tutaj rzadko kto chciał walczyć, a nawet jeśli się odważył to był naprawdę żałosnym przeciwnikiem, nie wartym większej uwagi. Mógł jedynie krócej prosić o ulitowanie się nad jego duszą i pozostawienie w spokoju. Jednak i tak czekało go proste, pozbawione jakichkolwiek tortur odrąbanie łba i potoczenia go po tym suchym pisaku.
Uśmiechnął się szerzej na myśl o tej czystej, szkarłatnej krwi, spływającej po jego dłoniach oraz o tych wszystkich, uciekających przed nim w popłochu istotkach. Istna frajda dla oczu i szczere pozwolenie na upust własnym emocjom.
Stanął przed wielkimi drewnianymi drzwiami, ledwo trzymającymi się ścian przeogromnego budynku, zwieńczonego prostym, spiczastym dachem. Tam kryła się moc i siła, tam było życie, radość i szczęście. Już tutaj słyszał te okrzyki ekstazy i niepohamowanej przyjemności. Istna melodia dla uszu, która po chwili miała zmienić swój zwyczajowy ton i przekształcić się w mroczną aurę Księcia Ciemności. Uwielbiał to określenie, było takie magiczne i bardzo do niego pasujące. Owiany czernią, z lodowatym sercem i płonącymi pomarańczowym ogniem włosami. Jeszcze to stalowe spojrzenie, przeszywające każdego na wskroś i odbierające całą pogodę ducha, spokój oraz hart. Kim był? Bestią, żerującą na cudzym nieszczęściu. Zdrajcą, szukającym szczęścia w objęciach obcych sobie ludzi. Wygnańcem, szwędającym się o swojej zwyczajowej porze. Wojownikiem bez honoru, którego lśniące w blasku Księżyca ostrze upaprało się od krwi setek niewinnych osób.
Położył z hukiem dłoń na drzwiach i nie czekając na żadne pozwolenie wysadził je bez używania jakichkolwiek zbędnych słów. Tumany kurzu uniosły się w powietrzu, zasłaniając całe oświetlone lampami wnętrze i stojącą między kawałkami drewna postać. Wszystko nagle ucichło, pozostawiając czekające w napięciu cienie ludzkich istot. W końcu pył i brud opadły, a ledwo przedostająca się przez nie poświata natrafiła na okrytą czarnym płaszczem postać. Skryta za cieniem twarz uważnie przypatrywała się iskrzącym wzrokiem zebranym. Potężni, muskularni i owłosieni mężczyźni, śmierdzący na odległość potem i alkoholem. Smukłe, wychudzone kobiety o ostrych rysach twarzy i srogim spojrzeniu, teraz przerażonym. No i stojący za ladą krzepki, łysy mężczyzna w pożółkłym fartuchu z bladą twarzą i sparaliżowanymi rękoma, które przed chwilą wycierały brudną szklankę jakąś czarną od sadzy szmatą. Ci wszyscy ludzie skupieni w jednym, zadymionym od fajek, okrytym półmrokiem pomieszczeniu.
Znowu się uśmiechnął.
- Czego tu szukasz, łajzo?! – krzyknął jakiś nieźle wstawiony, otyły jegomość z bielmem na oku i mysimi włosami, podpierający się o dwie przysadziste kobiety.
Nie odpowiedział. Zamiast tego położył swój palec wskazujący na pokrytym zmarszczkami czole mężczyzny. Wszyscy zastygli w przerażeniu, czekając na to, co się stanie. Jednak nieznajomy przybliżył tylko twarz do jego zaskoczonej miny i mocniej napierając palcem na jego czoło, szepnął złowrogo, wciąż się uśmiechając:
- Za dziesięć sekund zginiesz.
Oderwał od niego wzrok i skierował stalowe spojrzenie na stojącą po jego prawej kobietę. Ta natychmiast się odsunęła i przerażona uciekła ze swoją towarzyszką gdzieś w kąt, zostawiając mężczyzn zupełnie samych. Nieznajomy ominął swoją przyszłą ofiarę i ruszył w kierunku lady, ignorując natrętne spojrzenia, skierowane ku niemu. Szedł prosto, odliczając w spokoju do dziesięciu. W pewnym momencie po owładniętym ciszą pomieszczeniu rozległ się krzyk:
- Ty!
Odwrócił się, patrząc jak grubas pędzi ku niemu na swoich maleńkich nóżkach, trzęsąc swoim brzuchem na prawo i lewo i ściskając w pulchnej dłoni maleńki sztylet. Ten tylko pokręcił głową, widząc ten żałosny obraz, pochylił się do przodu i chuchnął na mężczyznę. Potem powiedział pewnym i na tyle głośnym głosem, aby wszyscy go usłyszeli, a szczególnie ogromny człowiek przed nim.
- Dziesięć.
Cisza, a potem...
Wszyscy zamarli zszokowani, patrząc w stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą był ich towarzysz, który po prostu... wybuchł. Świeża, czerwona krew rozniosła się we wszystkie strony, brudząc każdego, za wyjątkiem tajemniczego gościa, który był najbliżej epicentrum oraz barmana, stojącego za nim. Zgromadzona tłuszcza zamarła, czekając na kolejny ruch osobnika. Jednak on stał wpatrzony w jeden punkt, jakim był ów barman.
- Kim jesteś? – spytał się drżącym głosem mężczyzna za ladą, wciąż trzymając szklankę i prowizoryczną ścierkę.
- Shinigami. – Odparł krótko, patrząc na przerażoną postać gospodarza. Już go polubił, barmani to zawsze takie miłe i ciekawe istoty, godne zainteresowania.
Tymczasem zebrani cofnęli się o krok, chcąc oddalić się jakoś od niebezpieczeństwa i trzęsąc się ze strachu, szukali jakiejś drogi ucieczki. To był on, to musiał być on. Ten shinigami, o którym tyle słyszeli.
- Skoro nim jesteś to pokaż nam jakiś dowód. – Oświadczył barman, rozumiejąc swoją sytuację w tej sprawie. To on, jako gospodarz, był za nich wszystkich odpowiedzialny i dlatego każdy kierował swoje pełne nadziei spojrzenie w jego stronę, szukając tam wsparcia i ratunku.
Nieznajomy sięgnął ręką za pazuchę, wzbudzając jeszcze większe poruszenie wśród obecnych i rzucił coś białego na podłogę. Niechętnie zbliżyli się, by dostrzec kapitańskie haori z wyszytą trzynastką. Zerknęli na shinigami, a następnie na barmana i czekali w napięciu na dalszy przebieg tej rozmowy. Zewsząd zaczęły dobiegać jakieś pomruki i szepty ciekawskich, którzy nie mogli dojrzeć owego materiału.
Nagle nieznajomy złapał za rąbek kaptura i jednym zwinnym ruchem zrzucił z siebie płaszcz, ukazując czarne kimono, przewiązane również czarnym pasem obi, za którym skrywała się długa i lśniąca katana. Ten niespodziewany akt odkrycia swojej tożsamości zaskoczył wszystkich i zanim zdążyli dostrzec bladą twarz oblaną cieniem i matowe czarne oczy oraz ogniście pomarańczowe włosy to mężczyzna zdążył wyciągnąć miecz, podnieść na wysokość piersi i skierować w stronę gospodarza. Następnie rzekł z uśmiechem na ustach:
- To pozostałość po mojej poprzedniej ofierze. Shinigami może pokonać tylko inny shinigami lub hollow. Tym drugim nie jestem, ale żeby udowodnić Wam, że mówię prawdę zademonstruję moje zdolności.
To była jedna chwila, niczym zwykłe mrugnięcie, które pozostawiło po sobie jedynie zamęt, ból, cierpienie, krzyk i spływającą po ścianach krew. Nie oszczędził nikogo, dotkliwie raniąc każdego śmiertelnym atakiem swojego podłużnego ostrza. Nie oszczędził nikogo za wyjątkiem barmana, w którego wpatrywał się, kucając na jego ladzie i opuszczając swoją broń w stronę pokrytej tatami podłodze. Krew spływająca po klindze powoli zaczęła tworzyć na tej powierzchni niewielką kałużę, dosięgającą z czasem postać sparaliżowanego ze strachu barmana.
- Oszczędź mnie... proszę. – Wybąkał, opuszczając z głuchym hukiem trzymane w dłoniach przedmioty.
Szkło odbiło się od posadzki, rozszczepiając na mniejsze części i docierając do nóg mężczyzny. Jednak ten tylko stał, wpatrując się w uśmiechniętą twarz shinigami. Demon, istny demon, powtarzał w myślach.
- Dobrze. Oszczędzę – uśmiechnął się dobrotliwie, wbijając wolną dłoń w pierś mężczyzny i zgniatając mu serce. - Ci takiego losu, co im.
Wyrwał zakrwawioną dłoń z ciała, rozkoszując się widokiem jego zastygłej w zaskoczeniu bladej twarzy i przerażonym spojrzeniu. Czując wzbierającą w jego wnętrzu radość i widząc opadające ciało, poczuł nieprzemożoną chęć kontynuowania tej „zabawy”. Nie mógł tak tego zostawić, wciąż za mało zrobił, wciąż za mało krwi zostało przelanej i wciąż nie czuł tego dziwnego, ściskającego serce uczucia, które zmuszało go do niepohamowanego śmiechu. Musiał się śmiać, musiał krzyczeć z uciechy i kontynuować tą rzeź, aż w końcu nie będzie nikogo, kto mógłby być jego ofiarą. Dlatego podniósł ostrze i z widocznym na twarzy szaleństwem oraz obłąkaniem, zaczął ciąć. Kawałek po kawałku, coraz głębiej, dalej, mocniej, odrywając poszczególne części ciała i pozostawiając jedynie małe kawałki skóry. To była zabawa, istna radość, która powinna trwać wiecznie. Ta krew powinna spływać przez wieki i brudzić każdą część tego pomieszczenia, także jego. Dlaczego go oszczędzała? Dlaczego nie chciała znaleźć się na nim chociażby kropelka? Dlaczego...
- Dość.
Wbił ostrze w ziemię, przeszywając jakiś bliżej nieokreślony członek. Wiedział do kogo należy ten głos, znał tą osobą lepiej niż inni. To dla niej, albo raczej, dla niego to wszystko robił. Dla niego się tak bawił.
Uśmiechnął się złowieszczo i skierował swój lodowaty wzrok w stronę przybysza. Byli identyczni, może z pewnymi różnicami. Strój nowoprzybyłego osobnika miał białe obi, podczas gdy jego było czarne. Do tego, stojący przed nim chłopak, miał brązowe oczy pełne determinacji do walki, złości, ale także strachu. Roztaczający się przed nim obraz był przerażający, nigdy nie widział tylu trupów, leżących w swojej własnej krwi.
- Jak ci się to podoba, Kurosaki Ichigo? – spytał się, swobodnie schodząc z lady i kierując się w stronę swojego pana.
- To koszmar. – Oświadczył młodzieniec, nie odrywając od niego wzroku. Uważnie przypatrywał się każdym jego ruchom. Był gotowy do walki, mimo że w dłoni nie dzierżył żadnego miecza. Chciał za nich walczyć, ale był zbyt słaby, bezbronny. Wciąż miał za mało mocy i siły do tego.
- Istotnie, to jest koszmar. – Spojrzał w te piękne, lśniące brązowe tęczówki i zbliżył do niego swoją twarz, kładąc dłoń na jego lewej piersi. – Twój koszmar. Poznaj swoją ciemną stronę, Kurosaki Ichigo.

Obudził się. Obudził się cały zlany potem, ze wzrokiem wpatrzonym w jeden punkt. Szybko unosząca się pierś, duże hausty powietrza, wciągane łapczywie przez usta, przerażony wzrok i szybki siad, świadczyły o tym, że doświadczył prawdziwego koszmaru. Długo nie mógł pogodzić się z rzeczywistością. Długo pozostawał w tym bliżej nieokreślonym stanie strachu, niepewności i towarzyszących temu lęków. Przed oczami majaczyły mu jakieś wizje, obrazy, trwające przez parę sekund. Za wyjątkiem jednego. Wciąż wpatrywał się w te chłodne oczy i złowieszczy uśmiech, rozszerzający się z każdą chwilą, aby wydobyć z siebie głośny, pełen złowrogiej radości śmiech. On dzwonił mu w uszach, nie pozwalając wrócić z krainy snów. Wciąż się bał.

Nie dam mu się.
Nie dam.


Proszę o wyrozumiałość, to dopiero mój... drugi [one - shoot]. Do pierwszego wolę się nie przyznawać. No cóż, pisałam go chyba przed ponownym pisaniem 13 rozdziału i zdaje mi się, że to on wpłynął na nagłą zmianę mojego stylu. Oczywiście pech chciał, że inaczej zaczęłam pisać dopiero przy rozdziale =.= Wybaczcie mi te urywki, błędy i puste, rozbudowane zdania. Opisałam tutaj sen, chociaż pewnie niektórzy zauważą (o ile tu wejdą, bo w to wątpię), że na początku chciałam zrobić coś innego, ale zmieniłam zdanie, aby to one - shoota przypominało. Zwykle sny piszę w pierwszej osobie i wtedy lepiej mi wychodzą, ale w tym wypadku musiałam zrobić coś takiego, bo inaczej każdy domyśliłby się, że to jest jakaś fikcja i nie należy Ichigo o nic obwiniać. Przyznam się, że trochę zahaczyłam tutaj o mój własny sen z Ichigo ^.^ Tym złym. To nie był Hichigo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bleachteam.fora.pl Strona Główna -> Duchowa Akademia Sztuk Pięknych Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin